Na pomysł wpadłem po przeczytaniu w krótkim czasie dwóch książek, które bardzo zaskoczyły mnie tym, ile obserwacji przewinęło się w nich obu. „Hejtoholik” polskiego artysty-mentora-przedsiębiorcy Michała Wawrzyniaka, pisany językiem psychologicznym i „Zwycięstwo nad strachem” amerykańskiego pastora Jentezena Franklina (w polskim tłumaczeniu) pisane językiem chrześcijańskim.

Opiszę tu swoje obserwacje o religii w ogóle, ale skupię się na wyznaniu katolickim, w które wierzę, chociaż wydaje mi się, że większość tego, co tu opiszę, będzie dotyczyć wielu innych wyznań, zwłaszcza chrześcijańskich i bliskowschodnich.

Temat może być kontrowersyjny, więc chętnie przyjmę uwagi, ale proszę o łagodność i wyrozumiałość; nigdy wcześniej nie wypowiadałem się tak daleko o swoim rozumieniu religii.

Czy duchowość to ucieczka od rzeczywistości?

Jak mówi prawo Betteridge’a, skoro tytuł jest pytaniem, odpowiedź brzmi oczywiście nie. Duchowość, jaką znam, zakłada przyjęcie i akceptację rzeczywistości, nie zakłamywanie jej. Zakłada głębokie przeżycie swojego życia, w pełnej odpowiedzialności za swoje decyzje (jeśli o coś nie zadbasz, samo się nie zadba) i w pełnej wolności od niezasłużonej odpowiedzialności (jeśli coś nie jest twoją winą, nie musisz — choć nikt ci nie zabroni — brać tego na siebie).

Tym właśnie jest dla mnie wiara — decyzją, żeby mimo przeciwności odkryć swoje najgłębsze prawdziwe marzenia i systematycznie, kroczek za kroczkiem, dążyć do zrealizowania ich, chociaż życie nie jest łatwe: nie wszystko się uda, nie każdy będzie pomocny, nie raz się pomylę i będę gonić za jakąś bzdurą totalną. A także żeby odkryć jak to jest, w tym że życie nie jest łatwe.

Ja natomiast (podobnie jak całe mnóstwo innych) wierzę, że w całym tym trudzie jeden potężny sojusznik widzi cały mój wysiłek i nie pozostaje obojętny.

Przyjmij rzeczywistość to znaczy bądź sobą

Coś podobnego miałem na myśli w pierwszej części artykułu Przemyślenia o opiniach. Bądź sobą! Masz talent do gry na ukulele? Graj na ukulele! Pięknie tańczysz? Tańcz! Jesteś bogaty? Kupuj wartościowe rzeczy, wspieraj piękne projekty! Jesteś wysoki/niski/rudy/zamyślony? Nie wiem, kiedy, ale kiedyś uratuje ci to życie. Polub siebie.

Religia jako prywatna sprawa

W tym kluczu religia to nie jest jakiś dodatek do zwykłego codziennego życia. To jego podstawa i centrum (etymologicznie wymóg, konieczność, dokładność, sumienność). Jeśli coś innego jest twoją podstawą i centrum, to przykro mi, ale właśnie to jest twoją religią. Moją religią było przez jakiś czas pisanie z ludźmi i prowadzenie dziesięciu rozmów na raz przez różne komunikatory. Dawno temu było nią granie na komputerze, przez pewien czas było nią kilka toksycznych relacji, było nią kilka wartościowych relacji, były nią studia, były nią lepsze i gorsze seriale, wreszcie były nią imprezy. Dopiero ostatnio odkryłem, że centrum życia musi być… życie. Życie duchowe, które jest po prostu wpisane w naturę, zupełnie normalne i nie ma się czego wstydzić. Pomogło mi duszpasterstwo akademickie, do którego chadzałem podczas studiów. Dało mi wspaniałe relacje (które mam nadzieję utrzymać), niezapomniane wspomnienia, zrozumienie siebie i innych, i wreszcie niesamowity rozwój duchowy, mój osobisty ratunek od naprawdę niebezpiecznych pomysłów.

No więc czy da się zachować wyłącznie dla siebie centrum swojego życia? Można próbować, może i taka jest teraz moda, żeby się nie wychylać; ale to nie będzie życie w zgodzie z sobą. Co innego szacunek do innych. Są ludzie, którzy się ze mną nie zgadzają, wiem o tym i do niczego ich nie zmuszam. Mówię tylko, jakie wspaniałe rzeczy spotkały mnie, gdy postanowiłem, że koniec z półśrodkami i pora przyjąć 100% daru od Boga. Myślę, że stąd wynika całe nieporozumienie, że ktoś czuje się do czegoś zmuszany. W tym sensie nie mam zamiaru udzielać nieproszonych porad. Ale jeśli ktoś chce, żebym udawał, że Jezus nie jest dla mnie najważniejszy, to zwyczajnie zmusza mnie do kłamstwa, więc stanowczo odmawiam.

Czy jest jakaś niewytłumaczalna rzeczywistość?

Nie wiem. Serio. Mimo że wierzę, to nie powiem na sto pro, że jest albo że nie jest, ani czym jest, bo zwyczajnie nie da się tego naukowo sprawdzić. Wiem tylko, że jest parę rzeczy, które się wydarzyły w moim własnym życiu, a są zbyt niesamowite i piękne, żeby je racjonalizować.1 A mimo to wierzę, że to co mówi Bóg (to znaczy to co jest napisane w Biblii i co wybrzmiewa w „nauce Kościoła”), warto sprawdzić, bo to już jest coś bardzo namacalnego. I wiem, że ci co zaryzykowali i uwierzyli, nie żałują. (Sam zaryzykowałem, w końcu dla sceptyków stałem się pośmiewiskiem, ale zyskałem coś wspaniałego, co mogę nazwać relacją z Bogiem.) Kiedy mówię, że coś jest, nie zawsze mam na myśli, że musi być, częściej mam na myśli, że tak właśnie wierzę. Nie byłem w Australii, ale mówię, że Australia jest. Znam kilkanaście osób, które widziały Australię na własne oczy, ale sam jej nie widziałem. W takim razie nie wiem, ale wierzę.

Ślepe wierzenie w bajki

Dobre sobie. Czy dobry Bóg to bajka i mistyfikacja? Głupie bajki to raczej to, co opowiadają ludzie wmawiający ci, że życie jest łatwe, że możesz coś osiągnąć zerowym wysiłkiem, że prawdziwe szczęście kupisz albo zdobędziesz jakimś prostym schematem, że na wszystko jest tabletka, że obiad jest darmowy, a kradzież to zawód jak każdy inny. Albo że…

Bóg, który tylko czeka na twoje potknięcie?

Niestety przez lata w to wierzyłem; skutki można sobie łatwo wyobrazić — kryzysy, życie w strachu, wygórowane wymagania wobec siebie i oczywiście, skoro nie spełniałem tych kosmicznych wymagań, bo niby jakim cudem, niedobór poczucia własnej wartości. Niby nie jakoś mocno, bo nikt mi akurat nie zdiagnozował żadnej choroby psychicznej (może tylko dlatego że nikt mnie nie zbadał), niby nie jakoś ciągle, bo z przerwami, ale i tak nieprzyjemna sprawa.

Teraz wierzę, że jest dokładnie odwrotnie. Że Bóg czeka jak z wyciągniętą dłonią, żeby pomóc wstać. Czy ktoś Dobry (a chyba każdy „wierzący” słyszał, że takie jest pierwsze określenie Boga) mówi dziecku oparzonemu wrzątkiem „a nie mówiłem”, czy raczej stara się mu pomóc? Przecież dziecko już i tak strasznie cierpi, wie że zrobiło coś głupiego. Po co je jeszcze dobijać?

Fruwający duch

Tak trochę sobie zawsze wyobrażałem Boga. Jakiś niewidzialny facet, który zawsze chodzi za mną albo obok mnie. Teraz myślę, że chociaż mogło być to wartościowe wyobrażenie, to było dosyć dziecinne. Dzisiaj raczej nie myślę w takich kategoriach, ale gdybym musiał, mówiłbym bardziej o kimś, z kim dużo piszę, ale znamy się tylko „z listów”/„przez telefon” (albo z Discorda?) i nie wiem, jak wygląda z twarzy, a jednak mieszka gdzieś w okolicy.

Nagroda po śmierci

Zgodnie z credo kościoła katolickiego wierzę w życie wieczne. Ale pełno wskazówek wskazuje na to, że Królestwo Boże jako zjawisko w pewnym sensie zaczyna się już tutaj za życia. Szczególnie trafił do mnie zauważony przez znajomego biblistę czas teraźniejszy w niektórych spośród ośmiu błogosławieństw2 (albowiem do nich należy Królestwo niebieskie, nie: należeć będzie). Mogę to potwierdzić ze swojego doświadczenia (opisałem wyżej, banalnie mówiąc: bywało różnie, a teraz jest naprawdę dobrze), że już teraz widzę, jak świat wokół mnie zmienia się razem ze mną.

Podobnie niestety wygląda potępienie; z pewnością widzisz czasem ludzi, którzy zachowują się jakby „za życia umarli”3 — to niestety nie jest śmieszne, a raczej przykre i dramatyczne, że wolą się poddać nałogowi, rutynie, albo innemu życiu, które jest puste w środku, niż postarać się zmienić choćby cokolwiek. To często dopiero ostatni etap długotrwałej równi pochyłej. Oczywiście rozumiem, że nie wszyscy mają luksus wyboru lepszego życia, ale wielu go ma, a mimo to z niego nie korzysta.

Technika a religia

Słyszałem bardzo intrygującą historię pewnej dziewczyny, której skradziono telefon. Straciła go podczas Światowych Dniach Młodzieży w Lizbonie, i podzieliła się jedną rzeczą, która ją poruszyła: straciła wszystkie zdjęcia, które miała na telefonie. Zostały jej tylko te, które komuś wysłała. Wyciągnęła z tego inspirujące zdanie: „jeśli coś zachowujesz tylko dla siebie, w końcu to stracisz, jeśli się z nikim nie podzielisz”. Zatem jak widać dzielę się. :-)

Prosta sytuacja: ktoś ukradł dziewczynie telefon, a ona straciła większość zdjęć. Ale całość ma drugie dno, i ona to zauważyła. Wiele sytuacji ma piękne drugie dno, które można odczytać, jeśli się szuka w nich prawdy duchowej, albo zwyczajnie życiowej.

Mądrość duchowa wypływająca z techniki. To dopiero heca!


  1. a każda z sytuacji, kiedy dostałem ratunek, prezent albo efekt, którego nigdy bym nie oczekiwał, nadaje się na tytuł książki albo co najmniej rozdziału (a to i tak tylko te, które świetnie pamiętam): obfity połów, róża w tramwaju, przekonująca muzyka, nocleg z nieba, zguba spod poduszki ↩︎

  2. Mt 5, 3-12; KKK 1716 ↩︎

  3. bardzo luźne nawiązanie do określenia w 1 Tm 5, 6 ↩︎